Myślę, że już oficjalnie można powiedzieć, że lato w pełni. Udowadniają to wysokie temperatury, słoneczne dni oraz... oczywiście sezon na truskawki. Oprócz tych sklepowych, możemy także kupić te na polach truskawkowych albo po prostu spędzając miło czas i wspominając dzieciństwo, samemu nazbierać sobie koszyczek. Na taki pomysł wpadł w ostatni weekend mój mąż i wiecie co? To był cudowny poranek. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy na truskawki. Ten dzień nie mógł się lepiej zacząć. A po powrocie od razu zrobiłam przepyszny i świeży koktajl truskawkowy... uwielbiam!!! Przy okazji pole truskawkowe okazało się fajnym tłem i pomysłem na zdjęcia, której jednak tym razem robiliśmy spontanicznie telefonem. Pomimo, że tego dnia pogoda nie zapowiadała się słoneczna, przez co mój nastrój rano był trochę wisielczy, mój mąż tym pomysłem uratował mi dzień, a potem i tak wyszło słońce i spędziłam miłe popołudnie z dziewczynami nad jeziorem. Warto doceniać takie małe momenty i chwile z bliskimi, a szczególnie warto świadomie umilać sobie każdy dzień, jakąkolwiek drobnostką.
Na moim kanale You Tube pojawił się właśnie nowy film, tym razem trochę z innej bajki niż zazwyczaj. Nie jest to film typowo podróżniczy, choć znajdziecie w nim uchwycone w tle piękne okolice Garmisch Partenkirchen. Tym razem chciałam spróbować czegoś innego dlatego sfilmowałam moją koleżankę z trochę innej perspektywy i zwróciłam większą uwagę na jej stylizację oraz szczegóły całego outfitu. Bardzo podoba mi się efekt końcowy, Sabrina również była zachwycona. A teraz ciekawa jestem waszej opinii?! Co najważniejsze użyłam tutaj po raz pierwszy kadrów z drona co nadało całemu filmowi nieco inny i ciekawszy wymiar. Piszcie jak Wam się podoba, tutaj na YT oraz na Instagramie, przyda mi się Wasza opinia, ponieważ chciałabym zająć się tym na poważnie. Pozdrawiam wszystkich moich czytelników!
Ostatni dzwonek szkolny i czas zacząć wakacje, a skoro zaczęły się wakacje to oznacza tylko jedno... PODRÓŻ!!! Tak pamiętam swoje dzieciństwo. Każde dłuższe wolne od szkoły spędzałam poza domem i uwierzcie, że od dziecka kochałam być w drodze. Razem z rodziną dużo podróżowaliśmy po Polsce, ale pewną podróż pamiętam wyjątkowo dobrze. To było chyba jakieś 22 może 23 lata temu. Upalne lato. Nie bardzo jeszcze rozumiejąc o co chodzi i o co w tym całym podróżowaniu tyle hałasu. Brat spakowany w wielki plecak, zabiera mnie i jedziemy do Gliwic. Stamtąd wsiadamy w pociąg do Wrocławia, potem przesiadamy się w pociąg do Jeleniej Góry, a stamtąd regionalnym jeszcze wtedy pociągiem jedziemy do Miłkowa, nie wielkiej wioski położonej u podnóża Karkonoszy koło Karpacza. To jest pierwsza podróż z dzieciństwa jaką udało mi się zapamiętać. Przebycie 300 km odcinka zajęło nam wtedy cały dzień, ale pamiętam jak dziś, jaka byłam wtedy podekscytowana i zachwycona. Siedząc przy oknie, podziwiałam krajobrazy i cieszyłam się, że jadę pociągiem. Pamiętam również moje zaskoczenie i zachwyt jak pierwszy raz ujrzałam góry i Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy, wydawały mi się wtedy niesamowicie ogromne, a wpatrując się w schronisko na Śnieżce, wydawało mi się, że widzę tam dwie stojące postacie, tak to sobie wtedy wyobraziłam. Niesamowite co dziecięcy mózg wyłapuje. W tym całym dniu i wyprawie było coś wyjątkowego. Nie pamiętam co było dalej, nie pamiętam jak spędzaliśmy czas, ale pamiętam fragmenty podróży i pamiętam jak bardzo czułam się wtedy szczęśliwa i jak bardzo cieszyłam się, że brat zabrał mnie wtedy ze sobą. I tak zaczęły się moje świadome podróże z bratem, które do dzisiaj są wyjątkowe. Piszę świadome, ponieważ tych wcześniejszych nie pamiętam, wiem że były, ale mój mózg ich jeszcze wtedy nie zarejestrował. Karpacz i okolice no i tutaj znowu muszę się powtórzyć. O tym miejscu piszę tutaj co jakiś czas odkąd powstał ten blog. Jest to jedno z tych miejsc, do których z ogromnym sentymentem zawszę będę wracała. Jako miłośniczka podróży zakochana jestem w wielu miejscach, które do tej pory zwiedziłam, każde z nich przywołuje cudowne wspomnienia, w każdym z nich przeżyłam wyjątkowe chwile. Jednak to miejsce, które możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej, ma dla mnie szczególne znaczenie. To tutaj w wieku chyba 10-lat (jeśli dobrze pamiętam) odbyła się moja pierwsza samotna podróż. Choć wcześniej przyjeżdżaliśmy do Karpacza z rodziną już od urodzenia, ten dzień kiedy spakowałam swój szkolny plecak plus podręczną małą torbę, a mama zawiozła mnie do Gliwic i wsadziła w autobus utkwił mi w sercu najbardziej. Jaka to ja wtedy byłam dumna z siebie! Pomimo, że strach również mi towarzyszył, radość iż mogę pojechać w jedno z ukochanych miejsc wzięła górę nad lękiem. I tak właśnie zaczęłam podróżować sama po Polsce. Nie czekałam już na mamę, chciałam gdzieś jechać czy to do Warszawy do brata, czy do Karpacza, pakowałam plecak i jechałam z ogromnym rogalem na twarzy! To cudowne uczucie gdy jestem w drodze nie opuszcza mnie do dziś. Towarzyszy mi za każdym razem, a ja za każdym razem czuję wtedy, że żyję! Być ciągle w drodze to mój cel, to mój sens życia i moje marzenie by móc spędzać tak jak najwięcej czasu w ciągu roku. Na planowaniu, pakowaniu i podróżowaniu. Nie ważne czy to wypad za miasto, czy wyjazd do ukochanych Włoch czy też lot na wymarzone Seszele. Uwielbiam wszystkie moje podróże i cieszę się na każdą nową równie mocno. W ostatni weekend wybraliśmy się do Polski, pogoda dopisała, towarzystwo również, krótko mówiąc weekend udany. Miałam również okazję trochę pospacerować dawnymi ścieżkami, co sprawiło mi ogromną radość. Tyle wspomnień, tyle wydeptanych śladów, aż łza się w oku kręci. W takich momentach doceniam swoje wszystkie podróże jeszcze bardziej, bo gdyby nie one nie było by tych wszystkich emocji, a tym samym tych wszystkich pięknych wspomnień, które nadają sens naszemu życiu, a do tego uczą, cieszą i dają motywację. Tak, podróże zdecydowanie kształcą... szczególnie nasz charakter!
Starnberger See jezioro w Niemczech, leżące w Górnej Bawarii w okolicach Monachium, które uznawane jest za jedno z największych jezior Niemiec, pod względem powierzchni jest czwartym co do wielkości zaraz po Jeziorze Bodeńskim. Jezioro Starnberg jest bardzo znaną bazą wypadową mieszkańców Monachium oraz stanowi popularny teren rekreacyjny. Można tutaj odpocząć w licznych hotelach i ośrodkach oferujących usługi Wellness i SPA oprócz tego możemy opłynąć jezioro korzystając z usług kursujących tutaj statków lub nawet samemu wynająć łódkę. O tym miejscu już nie raz pisałam na blogu, ponieważ również ja, mieszkając już ok. 10 lat w Monachium, zakochałam się w tym miejscu podczas mojej pierwszej wizyty w mieście o tej samej nazwie. Starnberg to najbardziej znana miejscowość w okolicach jeziora, gdzie natrafimy na liczne restauracje, bary lub lokalne butiki. To tutaj przejeżdża również pociąg co daje bardzo łatwy dojazd z samego Monachium. Trzeba jednak liczyć się z dużą ilością turystów, którzy przybywają tutaj w każdy weekend aby odpocząć od zgiełku miasta i nacieszyć oczy cudownymi widokami. Przy pięknej pogodzie możemy podziwiać widok na oddalone nieopodal już góry. Jednak tym razem odwiedziliśmy inną stronę jeziora, gdzie znaleźliśmy spokój oraz idealne miejsce na odpoczynek i relaks na plaży. Przy okazji odkryliśmy uroczy lokal z bawarską kuchnią oraz cudownym widokiem na jezioro i chociaż po około dwóch godzinach przyszły chmury i zaczął padać deszcz my wciąż cieszyliśmy się klimatem tego miejsca, zajadając się lokalnymi wyrobami. Nawet pogoda nie była w stanie zepsuć tych pięknych widoków. A tak naprawdę celem przyjazdu w tym dniu, było znalezienie spokojnego miejsca, abym mogła poćwiczyć... loty moją nową zabawką. Jeśli śledzicie mnie na Instagramie, to pewnie już wiecie, że nabyłam długo oczekiwanego i wymarzonego drona. Teraz zamierzam ostro ćwiczyć jeśli tylko pogoda pozwoli i zbierać materiały na kolejne, bardziej interesujące filmy. Chcę pokazywać Wam miejsca, które odwiedzam z nieco innej perspektywy, takiej która nie zawsze i nie dla wszystkich jest dostępna. Krótkie relacje z podróży już od bardzo dawna mnie fascynują, a od ok. 3 lat sama próbuje montować takie filmy, gdzie efekt możecie zobaczyć na moim kanale You Tube wpisując jedynie w wyszukiwarce Aleksandra Janusiak. Zdaje sobie sprawę, że to amatorska praca i pewnie dla nie których moje filmy nie robią żadnego wrażenia, dla mnie znaczą wiele, ponieważ każdy z nich to sentymentalna pamiątka z wyjazdu. Kocham zwiedzać świat i pragnę pokazać go moimi oczami, pragnę robić to coraz lepiej dlatego nie poddaje się i wciąż się uczę. Dużymi krokami zbliżają się kolejne wyjazdy, a z nimi szansa na zdobycie pięknych materiałów na filmy, którą mam zamiar na maksa wykorzystać. Także zachęcam do obserwowania bloga oraz mojego konta na Insta, będzie ciekawie. Tymczasem zostawiam Was ze zdjęciami z uroczego Starnberger See.
Kolejna video relacja już na moim kanale You Tube. Tym razem zabieram Was do Bangkoku, o którym już tutaj pisałam, teraz możecie zobaczyć to miasto moimi oczami. Zapraszam!
Już po pierwszych godzinach jestem pozytywnie zaskoczona Bangkokiem, miastem które mówią, że jest jak zmysłowa kobieta, pełna sprzeczności. Porywcza, pożądliwa, niezaspokojona, która kocha gotować, a wieczorem się rozerwać. Chwilami męcząca hałaśliwa, aby za chwilę uwieść zmysłowo. Dokładnie taki jest Bangkok, lepiej tego miejsca opisać bym nie mogła. O moich pierwszych wrażeniach w tym mieście mogliście już przeczytać we wcześniejszym wpisie. W dzisiejszym wpisie chcę Wam przybliżyć jak spędziliśmy nasze pierwsze dni w Bangkoku, co robiliśmy oraz co zwiedziliśmy. Krung Thep Mahanakhon Amon Ratanakosin Mahintharayutthaya Mahadilok Phop Nappharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Phiman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit, to właśnie jest pełna nazwa Bangkoku, która została wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa, jako najdłuższa nazwa geograficzna świata. Nazwa ta oznacza Miasto Aniołów, Wielkie Miasto Nieśmiertelnych, Wspaniałe Miasto Dziewięciu Klejnotów, Siedziba Króla, Miasto Królewskich Pałaców, Dom Wcieleń Boskich. Teraz jednak używa się tylko pierwszego członu, czyli Krung Thep - Miasto Aniołów lecz zagraniczni kupcy posługiwali się zazwyczaj pierwotną nazwą Bang Makok. Istotnym faktem w historii Bangkoku jest iż Tajlandia jest jednym krajem Azji Południowo - Wschodniej, który nigdy nie utracił suwerenności. Nie przypadkowo współczesna nazwa oznacza kraj ludzi wolnych. Powierzchnia Bangkoku jest dosyć ogromna, zamieszkuje ją szacuje się ok. 10-13 mln ludzi. Nie ma tutaj ścisłego centrum, ponieważ każda dzielnica posiada swój osobny ośrodek życia społecznego, ale uważa się, że najważniejszą część stanowi Ratanakosin gdzie wznoszą się Wielki Pałac oraz What Phra Kaeo. Dlatego ta część miasta była dla mnie ważna i koniecznie chciałam ją zwiedzić. Pomimo iż w Bangkoku bez problemu możemy poruszać się nadziemnym metrem, tego dnia postawiliśmy na taksówkę co okazało się świetną opcją, ponieważ poznaliśmy przesympatycznego taksówkarza, z pochodzenia thai, który podczas jazdy pokazał nam wiele ciekawych miejsc opowiadając przy okazji wiele interesujących faktów na temat tego kraju, np. przewiózł nas ulicą, na której dzieci pomiędzy przerwą w zajęciach szkolnych sprzedają na ulicy świeże banany. Wracając jednak do celu naszej wycieczki. Wielki Pałac, rezydencja królewska, która wraz z kompleksem świątynnym What Phra Kaeo tworzy swoją całość jest już dobrym powodem aby odwiedzić Bangkok. Błyszcząca w słońcu niebotyczna czedi Phra Si Rattana zakorzeni się głęboko w waszej pamięci.
Tuż po przekroczeniu Bramy Wspaniałego Zwycięstwa wpada się w oszołomienie i wtedy dociera do mnie dlaczego turyści tak bardzo zachwycają się tym miejscem, to trzeba przeżyć na żywo, ponieważ żadne zdjęcia oraz opisy w przewodnikach nie oddadzą ducha tego miejsca. Po przejściu przez bramę, szeroka droga prowadzi do kompleksu świątynnego Wat Phra Kaeo . W okalających kompleks krużgankach mieści się galeria Ramakien, której ściany zdobią freski przedstawiające sceny z epopei Ramakien, jest to tajska wersja hinduskiej Ramajany. Tutaj właśnie naszą uwagę przykuwa monumentalna, lśniąca złotymi płytkami XIX - wieczna główna stupa Watu - Złota Czedi, która została wzniesiona na wzór jednej z trzech stup Wat Phra Si Sanphet, królewskiej kaplicy w starej stolicy Tajlandii Ayutthaya. Poza tym w koło znajduje się wiele wzbudzających ogromne zainteresowanie budowli m.in. Phra Mandop, biblioteka zdobiona mozaiką z tłuczonej porcelany, gdzie na srebrnej posadzce można zobaczyć lakierowaną na czarno skrzynię, w której przechowuje się stare święte pisma Buddy. Tuż obok znajduje się Ho Phra Monthien Tham, biblioteka pomocnicza, która nie jest udostępniona zwiedzającym oraz Wihan Yot czy też Prasat Phra Thep Bidon i Świątynia Szmaragdowego Buddy.
Miejsce to emanuje niesamowicie pozytywną energią, spokojem i składnie do przemyśleń. Widzimy tutaj jak różnorodny i dosłownie kolorowy jest ten kraj oraz jaką wartościową i interesującą historię posiada. Każda budowla z jej najmniejszym szczegółem czy też rzeźba to skarbiec wiedzy i historii w jaką Tajlandia jest bogata. Miejsce mistyczne, w którym my europejczycy możemy poczuć się jak w jednym z azjatyckich filmów.
Kolejnym miejscem w tym ogromnym kompleksie zasługującym na uwagę jest Wielki Pałac, który znajduje się już przy końcu całego obejścia. Można tutaj zobaczyć rezydencje Barom Phiman Hall, w której król przyjmuje gości, przebywali tutaj m.in. królowa Elżbieta oraz Bill Clinton. Poza tym mieszczą się tutaj również inne budynki pałacowe jednak najbarzdiej imponującym budynkiem jest Chakri Maha Prasat, rezydencja króla Chulalongkorna. Jest tutaj wiele miejsc oraz obiektów godnych zwiedzenia lecz trzeba na to poświęcić wiele godzin, a może nawet i dni.
Na terenie Wielkiego Pałacu obowiązują przepisy dotyczące odpowiedniego ubioru. Ze względu iż jest to rezydencja królewska, a Jego Wysokości należy się szacunek, strażnicy pilnie pilnują turystów, aby przestrzegali przepisów. Nie wolno mieć odkrytych ramion, głębokich dekoltów, krótkich spodenek czy spódniczek, trzeba mieć również zakryte stopy, a więc klapki czy sandały nie wchodzą w grę. Chociaż z tym obuwiem to akurat różnie bywało. Pamiętajcie także, przed wejściem do świątyń koniecznie ściągamy obuwie, na niektórych terenach są specjalne miejsce gdzie możemy zostawić nasze butki. Ważne jest również aby zachować ciszę oraz aby w żadnym razie nie siadać w świątyni w nogami wyciągniętymi do przodu, jest to bowiem obraza Buddy, okazanie braku szacunku i bardzo obraźliwy gest. Wybierając się tutaj zainwestuje cały dzień ponieważ cały kompleks jest naprawdę ogromny, my zdecydowaliśmy się aby również tego samego dnia zwiedzić kompleks świątyń Wat Pho, jeden z najsłynniejszych w stolicy oraz największy i najstarszy w Bangkoku. Wat Pho znajduje się jedynie 600 metrów od Wielkiego Pałacu, a więc spokojnie można przejść tam na piechotę, a przy okazji zatrzymać się na pyszne jedzonko w okolicznych, klimatycznych knajpkach. What Pho, czyli Świątynia Leżącego Buddy. To tutaj król Rama I, założyciel Bangkoku, rozbudował sanktuarium, w którym umieścił wiele przedmiotów ocalonych ze zburzonej dawnej stolicy Tajlandii, Ayutthayi. Natomiast kolejny król, Rama III postawił witharn Leżącego Buddy i tym samym świątynia stała się zaczątkiem pierwszego tajlandzkiego uniwersytetu gdzie w roku 1962 utworzono tutaj akademię tajskiej medycyny naturalnej i słynną szkołę masażu. Najsłynniejszym symbolem w świątyni do dzisiaj jest posąg Leżącego Buddy, który mierzy 46 metrów długości i 15 metrów wysokości. Budda leżąc z głową opartą na ręce, przechodzi w stan nirwany. Wchodząc do świątyni, od razu przykuwa uwagę pewien dźwięk, który od początku wzbudził moje zainteresowanie. Jest to dźwięk wrzucających monet do ustawionych w rzędzie 180 skarbonek, do każdej po jednej monecie, Tajlandczycy wierzą, że zapewni im to szczęśliwe życie. Wat Pho to nie tylko Leżący Budda, to cały, przecudowny kompleks świątyń, które zachwycają swoimi misternymi ozdobami, wielobarwnymi posągami legendarnych bóstw, mistycznych demonów oraz postaci z buddyjskiego panteonu. Miejsce to zrobiło na mnie ogromne wrażenie, mogłabym tam spacerować cały dzień.
To był kolejny cudowny dzień spędzony w Bangkoku, naprawdę nie spodziewałam się, że to miasto ma aż tyle do zaoferowania oraz, że wywrze na mnie tyle pozytywnych wrażeń. Oczekiwałam wiele i wiele otrzymałam. Miasto to jest tak różnorodne, że co chwile ma się wrażenie, jakby się było w kilku różnych miejscach świata naraz. Oczywiście trzeba się na to przygotować, niektórzy mogą tutaj przeżyć szok kulturowy. Odwiedzając Bangkok trzeba się otworzyć, na religię, kulturę oraz ludzi, a wtedy można się w tym miejscu nawet zakochać.