Nadejszla wiekopomna chwila, jakby to Kargul z Samych Swoich ujął. Na te wakacje czekałam wyjątkowo długo, mogę śmiało stwierdzić, że całe życie, ale nigdy nie przypuszczałam, iż to marzenie spełnię. Dzisiaj nadszedł ten dzień. Lecimy z moim mężem na SESZELE! Spełnienie marzeń i podróż poślubna w raju, tak określane są wyspy Seszeli, rajem na ziemi. Czy tak rzeczywiście jest opowiem Wam w trakcie lub dopiero po podróży. Dzisiejszy post będzie o tym co trzeba do tego raju ze sobą zabrać i o jakich ważnych rzeczach pamiętać. Przygotowałam krótką fotorelację, z moich przygotowań. Seszele to egzotyczny kraj, archipelag 110 małych wysepek gdzie klimat przez cały rok jest gorący i temperatury nie spadają tutaj poniżej 28 stopni C. A więc o czym warto pamiętać i co ze sobą zabrać?
Moim numerem jeden podczas podróży jest oczywiście cały sprzęt techniczny i wszelkiego rodzaju aparaty, bez tego ani rusz. Przepiękne zdjęcia i filmy muszą być. Dlatego nabyłam najnowszą kamerę GoPro 5 Hero Black wraz z Karma Grip, czyli gimbalem stabilizującym automatycznie obraz, dzięki czemu moje filmy wreszcie będą miały o wiele lepszą jakość. Już się nie mogę doczekać montowania nowych filmików. Po powrocie napewno coś pojawi się na moim kanale You Tube. Nie zastąpiony już od kilku lat Nikon D3300 również służy mi wiernie, nie wspominając o naszej już troszeczkę starej GoPro Hero 3, która również daje radę no i nowy INSTAX dołączył również już jakiś czas temu do rodziny.
Lecąc w takie miejsca musimy pamiętać, o przejściowych wtyczkach, ponieważ kontakty są całkiem inne niż w Europie, na Seszelach potrzeba brytyjskiej przejściówki z trzema bolcami. Warto również pamiętać o dodatkowej karcie do aparatu lub kamery, ponieważ może zabraknąć miejsca podczas fotografowania tej cudownej natury. Ja również postanowiłam zabrać niezastąpionego Rajda na komary, do prądu, który w Europie służy i chroni mnie przed tymi paskudnymi dziadami wręcz idealnie. Zobaczymy jak się sprawdzi na Seszelach. Oczywiście podróżnicza suszarka do włosów również musiała się znaleść w moim bagażu, czy będzie mi potrzebna? Przy takich temperaturach pewnie nie, ale lepiej nosić niż się prosić.
Sprzęt do nurkowania to Must Have, jaki warto zabrać ze sobą na Seszele. Dlatego zaopatrzyliśmy się w swój własny, a napewno jeszcze nie raz przyda się nam. Dodatkowo warto pamiętać o koszulce z filtrem UV, ponieważ słońce tam jest o wiele mocniejsze niż u nas w Europie. Jeszcze się o tym nie przekonałam, ale wolę uchronić się przed poparzeniami, dlatego zakupiłam taką koszulkę. No i oczywiście nie może zabraknąć japonek mojej ulubionej firmy HAVAIANAS, które polecam z całego serca - najwygodniejsze flip flopsy jakie do tej pory miałam. Warto również zabrać ze sobą kamerkę, którą będziemy mogli zabrać ze sobą do wody i tutaj nasza niezastąpiona GoPro 3 znowu jest z nami.
Jedną chyba z najważniejszych rzeczy jaką wręcz trzeba ze sobą mieć, są kremy do opalania oraz po opalaniu. Ja w tym roku powróciłam do LANCASTER, jednego jednak z moich ulubionych kremów do opalania. Dodatkowo po opalaniu balsam tej samej firmy jest jak dla mnie nie zastąpiony, nie dość, że przedłuża opaleniznę do miesiąca to na dodatek regeneruje skórę po opalaniu. Do twarzy tym razem wybrałam kremy marki CLINIQUE, uwielbiam ich produkty do codziennej pielęgnacji i postanowiłam sprawdzić jak sprawdzą się te do opalania. Dodatkowo olejek do opalania Hawaiian Tropic oraz balsam do opalania marki VICHY, który średnio polubiłam, ale zostało go jeszcze trochę, więc go wykorzystam do końca.
Do kąpieli jak zawsze produkty Biotherm, a szczególnie balsam do ciała. Po prostu numer jeden jak dla mnie.
Jak dla mnie istotna również jest kosmetyczka podręczna, gdzie podczas podróży mogę spokojnie użyć swoich ulubionych kosmetyków do pielęgnacji twarzy, zwłaszcza na tak dalekiej trasie z przesiadką w nocy. Wtedy szczególnie trzeba zadbać o skórę twarzy. I tutaj przychodzą mi z pomocą moje ukochane mini produkty z CLINIQUE, czyli pianka do mycia twarzy, płyn do demakijażu i krem nawilżający na noc oraz głęboko nawilżający krem do twarzy na dzień LA MER. Dodatkowo płyn micelarny oraz krem pod oczy marki ZIAJA i witamina C w proszku do mycia twarzy również CLINIQUE. Podczas podróży będę testowała również maseczki od ORIGINS oraz TONY MOLY. Nie może również zabraknąć rzeczy typu wkładki, płyn do płukania buzi czy tabletki przeciwbólowe.
A skoro już mowa o tabletkach, warto zaopatrzyć się w małą apteczkę. Do tej pory podróżując, nie zdarzyły mi się żadne przykre wypadki, ale lepiej zawsze tego typu rzeczy medyczne mieć przy sobie. Mowa tutaj o kroplach żołądkowych, stoperanie, o czymś na bóle żołądkowe i na ból gardła no i coś przeciw komarom oraz np. jakiś żel na poparzenia.
I to by było chyba na tyle z podręcznego niezbędnika podróżnika. A o czym Wy zawsze pamiętacie podczas wyjazdów? Co warto szczególnie ze sobą zabrać? Piszcie w komentarzach jestem bardzo ciekawa!
Moje długo oczekiwane oraz zasłużone wakacje zbliżają się już wielkimi krokami. Jutro wylot, a przed nami 7 268 km, sześciogodzinna przesiadka, dwa różne kontynenty oraz strefy czasowe, czyli jakieś 16 godzin w podróży. Nie chcę zdradzić lokalizacji, chcę Was jeszcze potrzymać w niepewności. Poza tym nie na ten temat chciałam pisać w tym poście. W tym wpisie chciałam Wam pokazać mój ostatni podróżniczy set, całego looku nie udało mi się sfotografować, więc pokażę Wam tylko kilka rzeczy, które na siebie wrzucam, aby było wygodnie podczas podróży. Totalny highlight to t-shirt, który dorwałam z ostatniej kolekcji MANGO - READY TO TRAVEL, napewno już go nie raz widzieliście u mnie na Instagramie. Po prostu nie mogłam go nie kupić. Jak uszyty dla mnie, no i to logo. I'm always read to Travel!. Pasuje do mnie idealnie. Kocham podróże o czym pisałam już nie raz i co zapewne widać po wpisach na blogu.
Podczas podróży cenie sobie wygodę, dlatego lubię wtedy zarzucić na siebie coś luźnego w czym przez całą drogę będę czuła się komfortowo. W tym sezonie numerem jeden jest wspomniany wyżej t-shirt, który mogę połączyć tak naprawdę ze wszystkim co mam w szafie oraz z moimi nowymi spodniami 'alladynkami' z Zary, których mam już kilka par. Tak bardzo są wygodne, że i w tym roku skusiłam się na ich zakup, tym razem w kolorze pudrowego różu. Świetnie pasuję również do moich nowych boyfriendów również z MANGO. Luźne boyfriendy są dla mnie także wygodną alternatywą, zwłaszcza w chłodniejsze dni lata.
Wygodne muszę być także buty. W tym sezonie kupiłam kolejną parę niezastąpionych balerinek firmy MELISSA. Urzekła mnie ta kokarda oraz ich kolor. Poza tym jest to już trzecia para tej marki i są to jedne z najwygodniejszych butów, które również noszę do wszystkiego. Polecam Wam te markę serdecznie.
Jak już pewnie zauważyliście w tym sezonie mocno wpadł mi w oko pudrowy róż. Długo szukałam wygodnej torebki na ramię, która podczas wakacji lub krótkich wypadów weekendowych będzie mi służyć i nie będzie przeszkadzać swym ciężarem. Ta z zdjęć jest z PROMOD i jest idealna właśnie na takie wycieczki po mieście. Pomieści to co najważniejsze, czyli małą portmonetkę, którą również widzicie na zdjęciach i która jest idealna aby pomieścić drobną gotówkę oraz kartę lub dowód osobisty, ma dwie przedziałki także spokojnie pomieści to i to, na pozór jest bardzo pojemna. Dodatkowo wrzucam do niej okulary i smartphone oraz ulubioną pomadkę i jestem gotowa do wyjścia.
T-shirt - MANGO
Pudrowe spodnie - ZARA
Jeansy - MANGO
Torebka - PROMOD
Portmonetka - MANGO
Kochani Tym razem zabieram Was w jedne z moich już od zawsze ukochanych gór, czyli w Sudety. O Karpaczu pisałam tutaj już nie raz oraz o innych miejscach w okolicach tego przeuroczego miasteczka. Tym razem podczas odwiedzin u rodziny zdecydowaliśmy się zmienić w końcu nasz ulubiony szlak i pojechać tym razem do położonej nie daleko Szklarskiej Poręby, w której już byłam setki razy, ale nigdy nie chodziłam jej górskimi szlakami. Szybko tego pożałowałam, a mianowicie w chwili, w której wjechaliśmy wyciągiem na Szrenicę. Widoki były już podczas wjazdu kanapą zachwycające. W tych górach zachwyca mnie ich prostota, która ma coś w sobie. Znowu nasuwa się myśl, że mniej znaczy więcej i tak jest w przypadku Sudetów. Góry te nie są może strzeliste z wysokimi i skalistymi szczytami, nie wyglądają agresywnie, wręcz przeciwnie. Patrząc na nie z oddali sprawiają wrażenie łagodnych, lecz tutaj nic mylnego. Nie dajmy się zwieść temu widokowi, mamy tutaj wiele czarnych i ciężkich szlaków, a podczas nie korzystnych warunków atmosferycznych może być naprawdę nie bezpiecznie. Poza tym warto wspomnieć, że to również w tych górach słynna i ceniona Martyna Wojciechowska przygotowywała się zimą do swojej wielkiej ekspedycji w Himalajach zdobycia Mount Everestu. Góry, które na pozór mogą wyglądać łagodnie, wcale nie muszą się takie okazać. Dużo chodzę po górach, choć alpinistka ze mnie żadna lecz góry nauczyły mnie jednego. Trzeba mieć do niech respekt i wiele pokory. W górach trzeba być przygotowanym na wszystko, nawet podczas pięknej i słonecznej pogody. Dlatego idąc w góry, każdą nawet najmniejszą wyprawę biorę sobie na poważnie.
Naszą wycieczkę zaczęliśmy od wjazdu na Szrenicę, a stamtąd udaliśmy się czerwonym szlakiem w kierunku Śnieżnych Kotłów, trasą zwaną również „trasa dla bobasa". Widoki od początku zapierały mi dech w piersiach. Nie było wysokich szczytów w koło, lecz przepiękne łąki i niewielkie wzniesienia, które mają niesamowity urok. Idąc dalej lekko w górę, możemy podziwiać panoramę całej Kotliny Jeleniogórskiej oraz stronę czeską Karkonoszy.
Może kogoś zastanowi dlaczego nazwałam post wrzosowymi wzgórzami? A mianowicie dlatego iż podczas naszej drogi do celu, co rusz natrafialiśmy na łąki, wzgórza pełne wrzosu, widok był przepiękny, ale musi robić wrażenie jesienią! Muszę tutaj kiedyś wrócić właśnie o tej porze roku. Można te wzgórza nazwać również wichrowymi, ponieważ wieje tutaj i to mocno, a po za tym kto czytał i oglądał Wichrowe wzgórza, miejscami może tutaj poczuć klimat z książki. Dodatkowo po przejściu pewnego odcinka, ukazują się naszym oczom skaliste, zielone niewielkie wzgórza, które również zrobiły na mnie wrażenie i zastanawiał mnie fakt dlaczego są zielone? Dalej tego nie odkryłam.
Po jakiejś godzince może półtora dochodzimy do naszego celu, czyli do kotłów polodowcowych, zwanych dzisiaj Śnieżnymi Kotłami, które położone są w zachodniej części Karkonoszy - Śląski Grzbiet między Wielkim Szyszakiem (1509 m n.p.m.) a Łabskim Szczytem (1471 m n.p.m.). Znajduje się tam również stacja przekaźnikowa. Śnieżne Kotły składają się z dwóch cyrków lodowcowych, od zachodu Małego Śnieżnego Kotła i od wschodu Wielkiego Śnieżnego Kotła które oddzielone są skalistą grzędą. Pomimo iż wiało tam jak diabli, a temperatura z ponad 20 stopni spadła do 13-nastu, widok był tak przepiękny, że zrobiliśmy sobie tam krótki piknik.
Aby nie wracać tym samym szlakiem do wyciągu, ze Śnieżnych Kotłów udaliśmy się w stronę Schroniska Pod Łabskim Szczytem, a stamtąd już w kierunku pośredniej stacji wyciągu. Aby wjechać na Szrenicę lub z niej zjechać, trzeba jechać dwoma kolejkami. Czas mieliśmy w tym dniu ograniczony dlatego zdecydowaliśmy się wjechać oraz zjechać wyciągiem. Tak czy inaczej to był przepiękny dzień u boku najbliższych mi osób. Widoki wspaniałe, zrelaksowałam się po dwóch tygodniach intensywnych wrażeń związanych ze ślubem oraz weselem. Tego mi było trzeba na zakończenie urlopu. Spacery i wędrówki po górach zdecydowanie mnie uspokajają i pozwalają nabrać dystansu do życia. Napewno tutaj jeszcze wrócę! A Was zachęcam do odwiedzenia okolic Karpacza, naprawdę warto tutaj spędzić urlop.
Codzienna pielęgnacja mojej skóry to już rytuał, bez którego nie wyobrażam sobie zacząć oraz zakończyć swojego dnia. Jak już wiecie moimi ulubionymi produktami do codziennej pielęgnacji są kosmetyki marki CLINIQUE, uwielbiam również maseczki marki LUSH, które zawsze będę polecała, lubię też testować różne inne rzetelne kosmetyki. Od jakiś trzech miesięcy używam słynnych maseczek do twarzy marki ORIGINIS, które mega pozytywnie mnie zaskoczyły i na stałe zagościły w mojej kosmetyczce. Zdrowa, oczyszczona, odpowiednio nawilżona i świeżo wyglądająca cera to podstawa w codziennej pielęgnacji, a maseczki Origins bardzo mi w tym celu pomagają.
1. Maseczka ORIGINS, Clear Improvement, Active Charcoal Maskr To Clear Pores, to maseczka do oczyszczania cery z porów dzięki aktywnemu węglowi drzewnemu pozyskiwanego z bambusa, który ma działać jak magnes i przyciągać głęboko zalegające zanieczyszczenia, które blokują pory. Biała chińska glinka ma za zadanie absorbować wydzielane przez środowisko toksyny, a lecytyny rozpuszczać zanieczyszczenia. Osobiście muszę przyznać, że maseczka naprawdę głęboko oczyszcza, a przy regularnym jej stosowaniu (raz w tygodniu) moja cera nie ma porów oraz wygląda świeżo i zdrowo.
2. Kolejna maseczka Origins to maseczka Original Skin Retexturing Mask with Rose Clay, którą stosuję 1-2 razy w tygodniu dodatkowo w mojej pielęgnacji. Maseczka zawiera w składzie śródziemnomorską różaną glinkę, kanadyjską wierzbownicę, złuszczające mikrocząsteczki jojoby, które mają za zadanie głęboko oczyścić skórę oraz wyrównać jej strukturę. Uwielbiam ją, ponieważ po niej moja skóra twarzy jest nieskazitelnie gładka i miękka.
3. Trzecia maseczka tej marki to Drink Up Intensive Overnight Mask to Quench Skin's Thirst, maseczka idealna na noc, która dzięki swoim składnikom mocno nawilża skórę twarzy. Olejki z awokado i pestek moreli mają za zadanie głęboko oraz szybko rozprowadzić po skórze zgromadzone rezerwy substancji nawilżających i pomóc zbudować zapasy na kolejny dzień. Wodorosty z morza japońskiego mają pomóc naprawić barierę ochronną skóry, zapobiegając odwodnieniu w przyszłości oraz zapobiec oznakom przedwczesnego starzenia. Uwielbiam tą maseczkę i nakładam ją po ciężkim dniu, aby moja skóra otrzymała odpowiednią dawkę nawilżenia i przyznam, że po długim i męczącym dniu, kiedy mam na sobie przez cały dzień makijaż, po nałożeniu maseczki rano budzę się z komfortowym uczuciem iż moja cera jest gładka, nawilżona, odświeżona no i odprężona oraz jędrniejsza. Nie da się ukryć, że maseczka działa cuda.
Kolejną maseczkę, jaką chce Wam przedstawić jest maseczka również Origins Flower Fusion - Hydrating sheet mask. Maseczka w płachcie, która jest produkowana ze stu procentowego bambusa, co sprawia, że są bardzo delikatne. Maseczki te mają za zadanie nawilżyć skórę twarzy, ale czy tak jest rzeczywiście napiszę Wam po powrocie z wakacji, ponieważ kupiłam sobie tą maseczkę do samolotu na przetestowanie podczas długiego lotu. Także na recenzję trzeba trochę poczekać. Reszta maseczek, które Wam opisałam polecam Wam serdecznie, ponieważ są warte zakupu. Tylko pamiętajcie regularnym ich stosowaniu dla uzyskania odpowiednich efektów. Pozdrawiam serdecznie i dajcie znać czy zdecydowałyście się na ich zakup, a może już używacie, więc piszcie jak się u Was sprawdzają. A może polecacie jakieś inne godne uwagi produkty do twarzy?
Kochani wracam do Was z kolejnym postem, a w nim kosmetyczne nowości, które testuję od czerwca. Jak już wiecie z wcześniejszych postów w czerwcu wzięłam udział w Glamour Beauty Festival. Oprócz różnych atrakcji podczas imprezy, w których mogłyśmy wziąć udział i skorzystać z nowinek kosmetycznych, na koniec każda z uczestniczek otrzymała swój plecaczek Glamour, czyli tak zwaną Goodie-Bag. I właśnie w tym wpisie chce Wam pokazać co było w środku, co już przetestowałam i jakie są moje wrażenia po zastosowaniu niektórych produktów, które były dla mnie nowością.
W torbie Glamour znalazły się różnorakie produkty marek, które w tym dniu wzięły udział w imprezie m.in. MAC Cosmetics, Clinique, Bumble and Bumble, Giorgio Armani, Rituals, La Mer, Senzera itd. które chciałabym Wam w tym poście przybliżyć i opisać. Zacznę więc od tych, które najbardziej przypadły mi do gustu. Na pierwszy rzut idzie krem nawilżający marki LA MER, The Moisturizing Soft Creme.. Jego rewolucyjna formuła ma silne działanie nawilżające i już po pierwszym użyciu czujemy, że skóra jest odpowiednio nawilżona, gładsza i przywraca jej zdrowy wygląd. Krem szybko się wchłania, nie zostawiając na twarzy "filmu". Bardzo pozytywnie mnie ten kosmetyk zaskoczył i bardo chętnie wypróbowałabym więcej produktów tej marki, lecz niestety cena troszeczkę odstrasza i jest tutaj jedynym minusem.
Na zdjęciu powyżej widzicie również maskarę CLINIQUE oraz pomadkę MAC. Maskary jeszcze nie miałam okazji przetestować ponieważ od jakiegoś czasu zauroczyłam się w sztucznych rzęsach Secret Lashes i póki co nie potrzebuję używać tuszu do rzęs co muszę przyznać jest dużą wygodą. O pomadce Mac napiszę w osobnym poście, powiem tylko krótko, że jet rewelacyjna jak wszystkie pomadki tej firmy.
Kolejnym produktem, który wzbudził moje zainteresowanie jest balsam do ciała marki SENZERA, Fresh Orange fluid, który ma na celu nawilżyć skórę z efektem odświeżenia oraz chłodzenia. Po pierwszym jego użyciu mój entuzjazm do tego produktu trochę ostygł, gdyż jego konsystencja jest lekko żelowa i po nałożeniu na skórę sprawia wrażenie lepkości, efekt ten trwa tylko chwilę ponieważ produkt szybko się wchłania, ale czy ten produkt jest godny polecenia? Powiem tak, napewno kolejnego opakowanie nie kupię. Ogromną ciekawość wzbudziła we mnie także mgiełka stylizująca do włosów marki Bumble and Bumble, Surf Spray. Spray ten ma za zadanie nadać włosom takiego efektu jakbyśmy dopiero wyszły z morza, czyli ma lekko usztywnić włosy, nadając im fantazyjny, seksowny kształt i efekt rozwichrzenia i wyschnięcia na słońcu. Użyłam tego produktu raz i rzeczywiście nadaje taki efekt o jakim zapewnia producent.
.
Kolejnym produktami, które przypadły mi do gustu są błyszczyk Giorgio Armani LIP MAESTRO w odcieniu nr. 504, który swoją intensywnością oraz elegancją prezentuje się na ustach jak pomadka i nadaje lekkiego połysku jak błyszczyk. Nie czuć go w ogóle na ustach i utrzymuje się na nich do kilku godzin, powinien do 8, ale tego jeszcze nie przetestowałam, w każdym bądź razie jest bardzo trwały i to trzeba przyznać. Fluid sheer tej samej marki, zrobił na mnie również pozytywne wrażenie. Jest to podkład, który zaskoczył mnie jak idealnie dostosowuje się do cery. Rozświetla ją i nadaje naturalny blask skórze twarzy, a co jest najlepsze, że można go nawet stosować zmieszanego z balsamem, aby móc rozświetlić różne części naszego ciała. W Goodie Bag znalazł się również tusz do rzęs Giorgio Armani EYES TO KILL lecz póki co za wiele nie mogę powiedzieć o tym produkcie, ponieważ od kilku miesięcy mam sztuczne rzęsy i nie używam żadnych maskar.
Jeszcze nie wszystkie produkty przetestowałam, te które opisałam powyżej najbardziej przypadły mi do gustu i natychmiast wzięłam się za ich testowanie. Zawartość Goodie Bag od Glamour okazała się naprawdę atrakcyjna i dobrze zaopatrzona. Bardzo miła niespodzianka i możliwość wypróbowania produktów, których pewnie sama bym nie kupiła.
A jakie są aktualnie wasze ulubione produkty na lato? Przede mną jeszcze wyjazd na długo wyczekiwane wakacje, więc będzie mi bardzo miło jeśli podzielicie się ze mną waszymi typami i nowinkami jak dbać o skórę w upalne dni i jakich produktów najlepiej używać?
Pozdrawiam Kochani i miłego weekendu!