Kimono, czy ta nazwa także kojarzy Wam się od razu z Japonią? Ja ma od razu przez oczami piękne Azjatki w swoich rodowych strojach. Kimona od zawsze wzbudzały moje zainteresowanie w temacie mody. Zastanawiało mnie tylko jakby można je nosić w naszej europejskiej kulturze? Odkąd ten trend już jakiś czas temu wszedł na stałe w nasze europejskie kręgi, rzecz stała się jasna. Swoje pierwsze kimono kupiłam w 2014 roku na wyprzedaży w River Island, idealnie posłużyło mi jako okrycie na plaży w Dubaju gdy po raz pierwszy poleciałam tam w 2015. W tym sezonie postawiłam na maxi kimono, które również dorwałam na zimowej wyprzedaży tym razem w Zarze. Sprawdziło się równie dobrze podczas wakacji w Tajlandii. Lubię tego typu oryginalne okrycia. Nadają stylizacji charakteru, a w tym przypadku uchroniło mnie od porannych, ostrych promieni słonecznych, a podczas śniadania w hotelowej restauracji, okryłam się, aby kulturalnie wyglądać podczas śniadania i nie świecić „golizną”. W tego typu krajach upały dają się we znaki, co jednak nie uprawnia nas do biegania 24/h w bikini. Nie wiem jak Wy, ale ja osobiście nie znoszę widoku zbyt roznegliżowanych turystów w miejscach typu, bary czy restauracje, nawet jeśli są to otwarte knajpy na plaży.
Kimono można wykorzystać nie tylko jako plażową stylizację, śmiało możemy je nosić do codziennych, casualowych strojów, idealnie będzie wyglądało do jeansów i lekkiego topu na letnie wieczorne wyjście na miasto. Pod warunkiem, że lubicie taki styl. Lubicie? Czy wolicie bardziej proste stylizacje?
Wyniosłe i sterczące prosto z morza skały u wybrzeży Krabi, są atrakcją samą w sobie oraz zapowiedzią przepięknych widoków, jakie nam to miejsce zafunduje. Relaks na plaży, kąpiel w morzu lub ukrytych lagunach czy też kąpiel u stóp wodospadu, a wszystko to w otoczeniu tropikalnej dżungli, czy nie kojarzy się to z baśniowymi scenami lub scenami filmów takich jak „Księga Dżungli” czy „Błękitna Laguna”? Kto nie chciałby poczuć się choć przez chwile jak w filmie? Tym bardziej, że nie daleko można odwiedzić Zatokę i Jaskinię Księżniczki, wystarczy wyruszyć tylko na nie opodal położoną Railay Beach, nie wspominając już o wczuciu się na chwilę w rolę jednego z moich ulubionych bohaterów, Agenta 007 na Wyspie Bonda.
W tym poście zabieram Was właśnie na Railay Beach, na którą można dostać się tylko od strony morza, ponieważ od strony lądu oddziela ją imponująca i niedostępna skała. Na Railay prosto z Ao Nang płynie się ok. 15 minut, długorufowe łodzie pływają bardzo często od godziny 9 do 17. Potocznie cały cypel nazywa się Railay, ale w istocie mamy tutaj cztery osobne plaże, Tonsai, Railay Zachodnią i Wschodnią oraz Phra Nang. Łodzie z Ao Nang cumują najpierw przy małej Tonsai, gdzie znajduje się tylko jeden kurort, warto wybrać to miejsce na wspinaczkę skałkową jeśli ktoś lubi, warunki tutaj są do tego idealne. Następnie łódź zatrzymuje się przy Railay Zachodniej i tutaj pojawia się kolejny zachwyt, bowiem plaża nie na daremno uznawana jest za jeden z cudów świata. Biały piasek, turkusowe morze, zacumowane, charakterystyczne, tajlandzkie długorufowe łodzie z drewna tekowego, przyozdobione rytualnymi girlandami kwiatów, tworzą idealne tło do wymarzonych pamiątkowych zdjęć z podróży na tą rajską plażę. Od północy oraz od południa plażę ograniczają spektakularne, wapienne skały, znajdziemy tutaj kilka luksusowych resortów wypoczynkowych, a mniej więcej po środku wytyczono wąski deptak prowadzący w głąb cyplu, gdzie znajdziemy liczne restauracje, bary, biura turystyczne oraz salony tatuażu. Spacerując deptakiem po około 25 minutach dojdziemy na drugą, wschodnią część plaży, Railay Wschodnia. Tutaj plaża jest już dużo węższa, natkniemy się również na pełen ptaków las mangrowy, przy którym cumują rybackie łodzie. Podczas odpływu linia brzegowa cofa się o ok. 300 metrów i nie zachęca wtedy do kąpieli, dlatego zdecydowanie na plażowanie polecam Railay Zachodnią. Idąc dalej, jakieś 15 minut wąską ścieżką wzdłuż zapierającego dech klifu, kierując się na południowy zachód dotrzemy do plaży Phra Nang, mojej ulubionej na Railay. Idąc wąską ścieżką docieramy do pionowej skały, na której miłośnicy wspinaczki, trenują tutaj swoje umiejętności lecz nie brakuje również amatorów i turystów ciekawych co czeka na nich po pokonaniu tej nie wielkiej, lecz stromej ściany. Dotrzemy tutaj do punktu widokowego, który zapiera dech w piersiach, tylko z tego punktu możemy podziwiać widok na obie strony Railay - Zachodnią oraz Wschodnią. Warto wdrapać się tutaj, choć podejście jak dla mnie było ekstremalne. Prosta ściana, wystające skały, wiszące liny, dzięki którymi jesteśmy w stanie wspiąć się w ogóle na samą górę, serce miałam w gardle, tak mnie strach ogarnął. Nigdy nie próbowałam wspinaczki, a tutaj nagle musiałam wspinać się i to bez zabezpieczenia. Trochę byłam przerażona, ale widok rekompensuje trudy wspinaczki. Po dotarciu na górę można wybrać kolejne strome podejście do ukrytej między skałami pięknej laguny, Princess Lagoon. Procesy krasowe uformowały tutaj same cuda natury, koeljnym z nich jest grota Tham Phra Nang Nok, co oznacza „jaskinia księżniczki” i od niej wzięła się nazwa okolicy. Sri Kunlathewi była zgodnie z legendą, indyjską księżniczką, która utonęła w wodach zatoki ok. III w. p.n.e i od tej pory troszczy się o tutejszych rybaków. Dlatego za pomyślne łowy w jaskini składane są dary księżniczce, które kształtem przypominają penisy, o różnej wielkości, robione z drewna. Taka ciekawostka, dla tych którzy przy okazji będąc w okolicach zastanawiać się będą o co chodzi z tymi drewnianymi penisami.
Railay Beach to kolejne miejsce podczas naszej wyprawy po Tajlandii, które zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Tajlandia potrafi zaskoczyć na każdym kroku. Sami zobaczycie jak tam pięknie.
Krabi to miasto, prowincja oraz umowna nazwa całego wybrzeża, zwanego również Wybrzeżem Andamańskim, urozmaiconego licznymi wyspami, które zachwycają swoją fauną i florą. Śmiało można ten region Tajlandii zaliczyć do jednych z najciekawszych. Już po pierwszych minutach jazdy z lotniska do naszego pensjonatu ogarnia mnie zachwyt i przez szybę małego shuttle busa, którym jedziemy za grosze, podziwiam krajobraz tego urzekającego miejsca, a w głowie rodzi się jedna myśl, że są na świecie miejsca tak piękne, że aż niewiarygodne. Po raz kolejny doświadczam tego niesamowitego uczucia, które budzi się we mnie podczas odkrywania nowych i pięknych miejsc na świecie. Motyle w brzuchu, radość w sercu, niezliczony nadmiar pozytywnej energii, która sprawia, że od razu mam ochotę eksploatować to niesamowite miejsce i zwiedzić każdy jego zakamarek. Niestety 5 dni, które tutaj spędzamy to wciąż za mało, aby odkryć wszystkie uroki wybrzeża, ale nie narzekamy tylko cieszymy się każdą chwilą i czerpiemy z tego miejsca jak najwięcej.
Z lotniska jedziemy około godzinki do naszego resortu. Kierowca po kolei odwozi turystów do hoteli, hostelów czy prywatnych apartamentów. Tutaj w Krabi znalazłam nam noclegi w resorcie Phu Pha AoNang Resort & SPA, który zachwycił nas od pierwszej chwili. Niesamowite miejsce, godne polecenia. Mały resort, ukryty w prawdziwej dżungli, prowadzony rodzinnie, co nadało temu miejscu swojskiego klimatu i bardzo przyjaznej atmosfery. Od pierwszej chwili czuliśmy się tutaj jak u siebie. Resort oddalony jest od centrum miasta, co ma kolejny plus, ponieważ możemy cieszyć się tutaj ciszą i spokojem jedyne co było głośne, to ptaki, cykady i mieszkający z właścicielami tukan. Jednym może to przeszkadzać, drugim nie, my należymy do tej drugiej grupy, osobiście cieszyłam codziennie uszy i upajałam się dźwiękami tych nieznanych mi ptaków. Czułam się wtedy jak w Księdze Dżungli. Coś pięknego! Resort oddalony jest również od plaży o jakieś 20 minut na piechotę, ale nie stanowiło to dla Nas problemu, lubimy aktywny wypoczynek, więc spacer był dla nas atrakcją. Poza tym na terenie resortu znajduję się basen, który jest tak usytuowany, a w koło pełno palm oraz przeróżnej egzotycznej roślinności, że po raz pierwszy sprawiało mi frajdę korzystanie z hotelowego basenu, czułam się jakbym pływała w jakiejś dzikiej lagunie, których tutaj w Tajlandii nie brakuje. Na ogół, wolimy naturalne warunki, czyli plaże z widokiem na morze lub ocean, dlatego omijamy wielkie, typowo turystyczne resorty z idealnymi obejściami, basenami i barami. Uważam, że takie molochy zabierają prawdziwy urok danego miejsca, a ja uwielbiam poczuć prawdziwą atmosferę kraju, do którego lecę lub jadę. Chcę zobaczyć i poznać jak żyją mieszkańcy oraz co oferuję nam dany region. Wybór tego pensjonatu z przeuroczymi domkami i pysznym lokalnym śniadaniem, które oferują swoim gościom był po raz kolejny strzałem w dziesiątkę. Byliśmy zauroczeni tym miejscem i z ciężkim sercem było nam stamtąd wyjeżdżać. Wracając jednak do samego miasta Krabi i okolic. Większość turystów napewno od razu skojarzy to miejsce ze słynną plażą Ao Nang oraz wyspą Koh Phi Phi, miejsca te pomimo tłumów turystów tak czy inaczej są godne odwiedzenia lecz samo Krabi ma o wiele więcej do zaoferowania. Jest tutaj czym zachęcać turystów. Targowiska, Parki Narodowe, gorące źródła, Jaskinia Tygrysia czy też wioski rybackie, gdzie znajdziemy spokój, a przy okazji poznamy życie i kulturę mieszkańców, spróbujemy lokalnej kuchni i zobaczymy jak pracują mieszkańcy wybrzeża m.in. przy tradycyjnych tkalniach bawełny lub hodowlach ryb. Jednak najbardziej znaną częścią Krabi jest Ao Nang, skąd rozpościera się panoramiczny widok na niemal pionowe, wapienne skały, zwane mogotami. Zatopione w lazurowym morzu dumnie wyprostowane są znane jako wizytówka całej Tajlandii. Ao Phra Nang zwana również „Zatoką Księżniczki” rzeczywiście jest jednym na najpiękniejszych miejsc oraz jest również doskonałą bazą wypadową do eksploracji dalszych przepięknych oraz rajskich wysp zatoki Phangnga. Na każdym kroku znajdziemy tutaj liczne biura turystyczne, które oferują przeróżne atrakcje typu rejsy na pobliskie wyspy Koh Phi Phi, czy Wyspę Jamesa Bonda, nurkowanie ze sprzętem, snorkeling, kajaki czy też trekking do najciekawszych miejsc w prowincji. Muszę przyznać, że miejsce to bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Czytałam wiele, oglądałam zdjęcia w internecie, filmy na You Tube, jednak nic nie odzwierciedla tego co zobaczyłam na własne oczy. Byłam pod ogromnym wrażeniem tego regionu Tajlandii i już wiem, że ten kraj ma naprawdę wiele do zaoferowania i napewno warto tutaj wrócić po więcej. Tymczasem zostawiam Was ze zdjęciami, a w następnym wpisie pojawi się relacja ze słynnej Railay Beach.
Nie dawno ktoś zapytał mnie jak długo mieszkam już w Monachium i wiecie co? Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie, trochę straciłam rachubę, ale będzie już 8 lub 9 lat. Myśl ta mnie przeraziła ponieważ uświadomiłam sobie po raz kolejny jak ten czas szalenie szybko leci. Czasami za szybko. Z drugiej strony uświadomiłam sobie jak dobrze mi się tutaj mieszka i żyję, jak bardzo pokochałam to miasto, a szczególnie jego okolice. Dlatego w tym poście zabieram Was w kolejne miejsce, które zauroczyło mnie jak tylko tutaj się przeprowadziłam. Mowa tutaj o jeziorze Plansee, jednym z pierwszych, które tutaj poznałam. Od tamtego czasu, regularnie tutaj wracamy aby odpocząć od zgiełku miasta i oczywiście nacieszyć oczy tymi pięknymi widokami. Pamiętam jak pierwszy raz ujrzałam tą niesamowicie turkusową taflę wody, było to po powrocie z Chorwacji, więc widok od razu skojarzył mi się z tym krajem. Jezioro Plansee leży w Austrii w regionie Tyrol, jednym z najbardziej popularnych regionów tego kraju, który zarówno latem jak i zimą ma wiele do zaoferowania. Potężne pasma górskie z ponad 500 szczytami o wysokości powyżej 3000 m n.p.m, przepiękne doliny, ok. 25 000 km szlaków turystycznych oraz wieloma naturalnymi jeziorami. Jednym z nich jest właśnie Plansee, które leży na granicy Niemiec i Austrii. Będąc w okolicach Garmisch Partenkirchen warto odwiedzić to miejsce, nawet z samego Monachium wcale nie jest tutaj aż tak daleko, jakieś ponad 100 km, ale już trasa sama w sobie jest wspaniała, a po drodze można zajechać do jednego z Pałaców Ludwika II zwanym Linderhof. Bawaria ma naprawdę wiele do zaoferowania i warto spędzić tutaj nie jeden urlop. Oprócz samego jeziora chciałam również podzielić się z Wami moją letnią stylizacją z białą, lnianą sukienką w stylu boho w roli głównej, która na marginesie chyba zostanie jedną z moich ulubionych stylizacji tego sezonu. Zostawiam Was ze zdjęciami i życzę udanego weekendu!